Trzy godziny do odjazdu pociągu.
Wyjeżdżam na tydzień. Na drugi koniec kraju. Przede mną jeszcze
pakowanie. Zawsze zostawiam je na ostatnią chwilę. Bagaż potrafię
spakować bardzo szybko. Listę rzeczy mam w głowie, ale głowa już nie ta,
więc jednak wypadałoby zaczynać wcześniej. Jeszcze obiad trzeba zjeść.
Na szczęście jest już gotowy. Naczyń jednak nie umyję. Najwyżej
porządnie spłuczę. Za mną niedzielna msza. To dobrze. To ważne. Zesłanie
Ducha Świętego. Dziś też wybory prezydenta mojego kraju. To także
ważne. Każdy głos na wagę złota. Głosuję zaraz po kościele. Właśnie
postawiłam wyraźny krzyżyk przy nazwisku Duda Andrzej Sebastian. Teraz
szybko do domu. Najpierw bagaż, potem obiad. Bez obiadu mogę wyjechać,
bez bagażu nie.
*
W
połowie drogi między lokalem wyborczym i moim domem zauważam siedzącą
ciężko na ławeczce panią doktor. Często mijamy się na ulicach mojego
miasta, więc wiem, że już mnie nie rozpoznaje. Już nie kłaniamy się
sobie. Zmieniła się przez ostatnie lata. Nabrała wagi, straciła
kształtność, porusza się niezdarnie. Mam nadzieję, że trafia tam, dokąd
chodzi, gdyż ogólnie sprawia wrażanie nieobecnej. Jak zawsze, także dziś
ma na sobie ubranie nieadekwatne do pogody. Że też nie za ciepło jej w
tych ciepłych rzeczach. Maj tego roku jest jednak dość zimny, więc
zmęczenie, które dostrzegam na spoconej i nabrzmiałej twarzy oraz w
całej postawie nie wynika pewnie z przegrzania.
Jeśli
przejdę szybko, nie zdąży poprosić mnie o pomoc. Wiem, że potrzebuje
pomocy, widzę to w jej wzroku. Bardzo spieszę się, ale nie mogę nie
zatrzymać się. Poza mną nie ma nikogo w pobliżu. A nawet jeśli byliby
tutaj inni ludzie, czy ktoś zauważy prośbę w jej oczach? Wyludnione
śródmieście w niedzielne popołudnie. Właściwie jest tutaj jeszcze jedna
osoba. Ta, która mnie wspiera. Od pewnego czasu na otwartych
przestrzeniach nie mogę poruszać się sama. W tej chwili jest ona tak
bardzo dla mnie, że traktuję ją jako część mnie. Co zrobię ja, zrobi
moja opiekunka.
Wystarczyło,
że stanęłyśmy na wysokości ławeczki, żeby pani doktor sama nas
zagadnęła: - Gdzie jest ten lokal wyborczy? Już nie mam siły tam dojść.
Za dużo dzisiaj chodziłam. - Moja pierwsza myśl: nie mam czasu. Moja
druga myśl: ciekawe, na kogo chce oddać głos. Duda czy Komorowski? Dawno
temu, w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, była sympatykiem, a
może nawet członkiem, Solidarności. Ale teraz to o niczym nie świadczy.
Informujemy:
- Lokal wyborczy jest bardzo blisko, w tym tutaj budynku. - Sama nie
dojdę. - odpowiada pani doktor. - Moja opiekunka patrzy na mnie, ja
patrzę na moją opiekunkę. Unoszę ramiona w geście bezradności: -
Idziemy. - Pomagamy pani doktor wstać z ławeczki, bierzemy ją między
siebie. - Ja głosuję na Dudę. - mówi. Kiwamy z uśmiechem głowami: - My
też. Już głosowałyśmy. - Posuwamy się bardzo powoli i bardzo ostrożnie.
Obserwuję naszą podopieczną. Jestem gotowa w każdej chwili podtrzymać
ją, gdyby zasłabła. Może należałoby raczej odprowadzić lub odwieźć ją do
domu? Nie chce jednak o tym słyszeć. - To są moje ostatnie wybory. -
oznajmia.
*
Zdeterminowana
rzuca w głąb lokalu wyborczego, którego próg właśnie przekraczamy: -
Muszę zaraz usiąść. - Jest tak zmęczona, że jej nieprzytomny wzrok nie
jest w stanie objąć szczegółów otoczenia. Jedyne, na co ją stać, to
biernie zdać się na łaskę pomocy ze strony innych. Starszy elegancki
pan, przewodniczący komisji wyborczej, lokalny lewicowiec, podsuwa jej
szybko swoje krzesełko: - Proszę, pani doktor. Tutaj jest krzesło. -
Kierujemy bezsilną kobietę w stronę krzesła i pomagamy jej usiąść.
Ciężkie ciało ciężko opada na siedzisko. Słychać głęboki oddech ulgi.
Urodziłam
się i mieszkam w mieście dość dużym, ale na tyle małym, że na ulicy
można często spotkać jeśli nie znajome osoby, to przynajmniej znajome
twarze. Nazwisko i twarz przewodniczącego komisji znam z wyborczych
plakatów z czasu niedawnych wyborów do lokalnych samorządów. Zastanawiam
się, skąd pan przewodniczący zna panią doktor. Może kiedyś ratowała
zdrowie lub życie jego dzieci? Była przecież cenionym pediatrą.
Do
bocznego stolika, przy którym na dobre zasiadła nasza podopieczna,
podchodzi dwoje członków komisji z kartą do głosowania i wykazem
wyborców. Nie ma mowy, żeby ta stara kobieta sama podeszła do komisji.
Tym bardziej nie ma szansy, żeby doszła do oddalonej kabiny do
głosowania. Młody mężczyzna z komisji wyborczej (zwracam uwagę na modną
bluzę i kolorowe koraliki na szyi – ciekawe, na kogo on głosuje?)
widząc, że pani doktor nie widzi tekstu na karcie, jest gotów postawić
krzyżyk w jej imieniu, ale skarcony przez pozostałych członków komisji
(- My nie możemy tego robić!) zostawia ją samą sobie.
Nie
mam wyboru: - Pani doktor, poprowadzę pani rękę. - Ujmuję dłoń z
długopisem, który wcześniej wręczył jej przewodniczący. Świadkami
głosowania jest cała komisja, moja opiekunka oraz inni wyborcy obecni w
tym czasie w wyborczym lokalu. Mówię głośno, co robię: - Tutaj jest
nazwisko Dudy, tutaj postawimy krzyżyk. - Pani doktor niespokojnie stara
się wypatrzyć niewidzącym wzrokiem, czy na pewno dobrze prowadzę jej
rękę. - Pani doktor, proszę się nie obawiać. - Przypominam jej swoje
nazwisko i dodaję: - Jestem znajomą pani córki, ja też głosowałam na
Dudę. - Czuję, jak napięcie w dłoni ustępuje. Dokładnie parokrotnie
wymalowujemy krzyżyk w odpowiednim kwadraciku.
*
Pani
doktor rozpręża się z ulgą. Opiera wygodnie plecy na oparciu krzesła. -
Ale gdzie jest mój długopis? - ożywia się nagle. Wyjaśniam, że nie
miała ze sobą długopisu, dodając z udawanym wyrzutem: - Nieładnie, pani
doktor. Nie wypełniła pani instrukcji! - Obecni uśmiechają się, ale
adresatka mojej uwagi nie chwyta dowcipu, tylko nadal szuka długopisu: -
Co ja z nim zrobiłam? Czym teraz będę w domu pisać? - Przewodniczący
komisji szarmancko podaje jej swój: - Pani doktor, proszę przyjąć mój. W
prezencie.
Zamawiam
taksówkę, żeby odwieźć panią doktor do nieodległego domu, ponieważ
widzę, że nie dojdzie o własnych siłach. Czekając na transport pani
doktor dzieli się z obecnymi swoimi problemami, które trudno jest nam
ocenić: rzeczywistość to czy przywidzenia? Mój wzrok napotyka bezradny
wzrok przewodniczącego. Milczymy. Przypominam o taksówce. Pani doktor
żegna się ze wszystkimi, a moja opiekunka i ja wyprowadzamy ją na
zewnątrz.
Nasza
podopieczna nie chce jednak jechać do domu. Ma jeszcze jedną sprawę do
załatwienia. Prosi, żeby zawieźć ją do kościoła: - Chcę się wyspowiadać,
a swoją spowiedź chcę ofiarować w intencji wyboru Andrzeja Dudy. -
Powtarza raz jeszcze, że to są jej ostatnie wybory. - Na następne już
nie dam rady dojść. - dodaje.
*
Wreszcie
pakuję się, zjadam obiad, zdążam na pociąg. Jedynie ręcznika
zapomniałam zabrać, ale to nie kłopot. Leżąc w pustym przedziale
kuszetkowym czekam na godzinę dwudziestą pierwszą, potem na dwudziestą
drugą trzydzieści - na opóźnione ogłoszenie wstępnych sondażowych
wyników wyborów. Moja opiekunka informuje mnie lapidarnie esemesem:
Duda! Inny znajomy, bardzo merytoryczny długoletni urzędnik najwyższego
organu kontrolnego w naszym kraju, państwowiec, z którym od lat
kibicujemy PiS-owi, przysyła mi równie lapidarny esemes: Nareszcie! A ja
dodaję - Bogu niech będą dzięki!
maj 2015
.